o psychoterapii

|

o psychoterapeucie

|

oferta

|

kontakt

 

Psychoterapia

Są takie życiowe sytuacje, z którymi żaden człowiek nie potrafi sobie sam poradzić. Aby ocalić życie, zdrowie, związek, trzeba poprosić kogoś o pomoc.

Odkąd pracuję jako terapeuta wielokrotnie słyszałem stawiane z pewnym niepokojem pytanie: czy ja potrzebuję psychoterapii? Prawdę mówiąc, doskonale ten niepokój rozumiem. Zanim zdecydowałem się na własną terapię, długo to pytanie sam sobie stawiałem i niemało energii roztrwoniłem na udowadnianie sobie, że odpowiedź brzmi: nie, nie potrzebuję. Po latach doskonale widzę, że zmiana tej odpowiedzi na: tak, chcę, była jedną z lepszych decyzji, jakie udało mi się w życiu podjąć. Niemniej jednak pytanie o potrzebę psychoterapii ma głęboki sens. A więc: kto właściwie jej potrzebuje?

Słyszałem kiedyś opowieść przypisywaną żyjącemu w XVIII w. baronowi Munchhausenowi. Zasłynął on jako twórca fantastycznych, całkowicie niewiarygodnych historii, które jakoby sam przeżył. W jednej z nich opowiadał, jak to pewnej nocy podróżował karetą przez las. Zaprzęg został zaatakowany przez wilczą watahę. Przerażone konie poniosły, woźnica spadł z kozła, a po kilku kilometrach szalonej ucieczki kareta przewróciła się i rozbiła. Baronowi szczęśliwie nic się nie stało podczas upadku dzięki temu, że wpadł w znajdujące się obok drogi trzęsawisko. Niestety - nie był w stanie sięgnąć brzegu, przy każdym ruchu zapadał się coraz głębiej, a na wołanie o pomoc nikt nie odpowiadał. Gdy zmieszana ze szlamem woda zaczęła zalewać mu usta i nos, zrozumiał, że nadeszła jego ostatnia godzina. Wtedy, nagle, wpadł mu do głowy genialny pomysł. Chwycił się ręką za włosy i zaczął ciągnąć w górę. Nie było to łatwe, ale dzięki włożeniu w tę czynność wszystkich sił, ostatecznie udało mu się wyciągnąć na brzeg i w ten sposób ocalić życie.

Czy historia ta mogła się wydarzyć naprawdę? Oczywiście, że nie. Nawet dziecko nie da się nabrać. Wielu z nas, świadomych przecież niemożności wyciągnięcia siebie za włosy z tarapatów w jakie popadli, wydaje się nie przyjmować do wiadomości konieczności poszukania pomocy. Jak mantrę wolimy powtarzać: muszę sobie z tym sam poradzić; jak ja sobie nie pomogę, to nikt mi nie pomoże; moje problemy nie są takie wielkie - inni na pewno mają większe. Jedyny skutek powtarzania tych zaklęć, to coraz głębsze zanurzanie się w topieli.

Są takie życiowe sytuacje, takie psychiczne stany, z którymi żaden człowiek nie potrafi sobie sam poradzić. Aby ocalić swoje życie, zdrowie, związek, trzeba poprosić kogoś o pomoc. Te właśnie sytuacje zapraszają na psychoterapię.

Zaczynając pracę psychoterapeuty, wielokrotnie się dziwiłem, obserwując moich kolegów i koleżanki po fachu, że ich życie, statystycznie rzecz biorąc, wcale nie jest bardziej udane niż innych ludzi. Dopiero po latach odkryłem, że bycie terapeutą nie oznacza posiadania jakiejś szczególnej mądrości pozwalającej znaleźć wyjątkową receptę na szczęście. Wykonujący ten zawód są tak samo jak wszyscy inni ludzie narażeni na depresje, zmagają się z pracoholizmem i zawodowym wypaleniem, nie udają im się związki i rozpadają małżeństwa, mają problemy związane z wychowaniem dzieci, boją się starości i śmierci... Tak samo zdarza im się, że napadają na nich wilki, konie ponoszą, woźnica znika z kozła - i ostatecznie lądują w jakimś trzęsawisku. Psychoterapeuci także nie są ludźmi, którzy zawsze potrafią pomóc samym sobie - naszą specjalnością jest właśnie pomaganie innym. Nie wyciąganie samego siebie za włosy, a podawanie ręki tym, którzy nie wiedzą, czego się mogą chwycić. Każdemu człowiekowi bez wyjątku mogą się zdarzyć sytuacje, w których próba samodzielnego z nich wybrnięcia będzie przypominała opowieść barona Munchhausena. Znaleźć się w sytuacji kryzysu, utknięcia, bezradności wobec zrobienia kolejnego kroku, to doprawdy, bardzo ludzka rzecz.

Kto więc może potrzebować terapii? Odpowiedź jest prosta - czasem każdy. Decyzja na psychoterapię, to uznanie, że sam sobie nie dam rady, że potrzebuję pomocy. Bywa, że już to staje się początkiem zdrowienia.

(Charaktery 7/2014)

Prawdziwe imię

Osoba, która poznaje swe prawdziwe imię, odkrywa, kim naprawdę jest...

Kiedy spotykamy, nawet po wielu latach, dawno niewidzianego znajomego, możemy mieć duże trudności z rozpoznaniem go: z upływem czasu wygląd człowieka potrafi się radykalnie zmienić. Zmianom w ludzkim życiu podlega, oczywiście, nie tylko wygląd - być może będzie on już wykonywał zupełnie inny zawód, gdzie indziej mieszkał, żył w nowym związku. Bardzo też możliwe, że nie tylko zewnętrznie ta osoba będzie zupełnie innym człowiekiem - odmienne od pamiętanych przez nas mogą być jego poglądy i wartości.

To, co jednak prawie na pewno nie ulegnie zmianie, to jego imię. Imię otrzymujemy raz na zawsze. Wybierają je dla nas nasi rodzice i nosimy je jako pamiątkę po nich do końca życia. Bardzo rzadko zdarza się by ktoś zmieniał swoje imię, nawet jeśli nie do końca mu się ono podoba.

Wiele dawnych społeczności (niektórym z nich udało się przetrwać do dzisiaj) dopuszczało możliwość zmiany imienia. Zawsze jednak istniał ku temu jakiś ważny powód. Zmiana imienia była skutkiem przemiany całej osobowości wskutek jakiegoś ważnego zdarzenia. Oznaczała ona wkroczenie na nową ścieżkę życia. Ślady tego zwyczaju odnajdujemy na przykład w Biblii - Abram staje się w niej Abrahamem, Izaak Izraelem, Szymon Piotrem, Szaweł Pawłem... Mizerną, zupełnie nierozumianą dzisiaj resztką tej tradycji jest wybieranie sobie imienia przy bierzmowaniu.

Zdarzało się, że nowe imię młody człowiek otrzymywał w momencie inicjacji: gdy chłopiec stawał się mężczyzną, a dziewczynka kobietą. W pewnym plemieniu wyglądało to w następujący sposób. O świcie, chłopak stawał nad brzegiem rzeki, zdejmował z siebie ubranie i wtedy „odbierano” mu imię, którym dotychczas się posługiwał, a które nadała mu matka po urodzeniu. Potem nago wchodził w nurt zimnej rzeki i samotnie przeprawiał się na jej drugi brzeg. Spotykał tam szamana, czarownika, czy kapłana - kogoś, kto miał dostęp do innej, głębszej rzeczywistości; tej, w której przebywali bogowie i duchy zmarłych. „Wyprawiając się” do tamtego świata, odkrywał on prawdziwe imię przynależące do młodego człowieka, wychodzącego właśnie z wody na drugi brzeg. Tu mu je odsłaniał. Od tego momentu mężczyzną znał swoje prawdziwe imię - wiedział, kim jest.

Miesiąc temu, w poprzednim numerze „Charakterów”, napisałem, że psychoterapia może być potrzebna każdemu, bo wszystkim nam przydarzają się kryzysy, z którymi sami nie potrafimy sobie poradzić. Proces psychoterapeutyczny można porównać do regularnych wizyt u lekarza, który udziela wskazówek, jak powrócić do zdrowia.

Pomoc przy przechodzeniu przez życiowe kryzysy to bardzo ważna funkcja psychoterapii, ale nie jedyna. Dla mnie - i jako pacjenta, kogoś, kto własną terapię przeszedł, jak i kogoś, kto zawodowo pomaga w tym innym ludziom, - psychoterapia to przede wszystkim wędrówka dająca szansę na niezwykłe odkrycia. Porównałbym ją właśnie do sytuacji, w której zostawia się na jednym brzegu swoje dotychczasowe ja i rozpoczyna przeprawę przez rwącą rzeką w poszukiwaniu swego ja prawdziwszego i pełniejszego - zawartego w tym nowym imieniu. Terapeuta jest wówczas tym, kto pomaga - w zaufaniu i z szacunkiem - odkryć jak ono brzmi.

Rodzice, przyjmując swoje nowo narodzone dziecko, nie wiedzą, kim ono jest. Co najwyżej, mogą wiedzieć, kim chcą, aby ono się stało. Mają wobec niego jakieś oczekiwania i wyobrażenia i nawet najbardziej kochając, nie są w stanie się od nich uwolnić. Odkrycie swojego prawdziwego imienia jest możliwością, którą jest w stanie zrealizować tylko ten, w kim jest ono ukryte.

(Charaktery 8/2014)

projekt graficzny: Pawie Oko Malwina Gruszecka